Do tego gąsior z piwnicy Stanisława Barei oraz książka "Nielegalny wyrób spirytusu" Bogusława Sygita, w której swoje autografy złożyli najbliżsi reżysera – żona Hanna Kotkowska-Bareja oraz dzieci Katarzyna i Jan. Kiedyś był miś na miarę naszych możliwości, a teraz mamy zestaw na miarę naszej licytacji.
Prezentacja „Strategicznej koncepcji bezpieczeństwa morskiego RP", którą firmuje BBN, a zaakceptował prezydent Andrzej Duda, najwyraźniej do tej imperialnej wizji nawiązuje. Zgodnie z jej założeniami strefa strategicznych, morskich interesów Polski to nie tylko Bałtyk, co oczywiste, ale także Morze Północne, Śródziemne, część Oceanu Atlantyckiego, Morze Czarne, a nawet Arktyka! Stosownie do tego nasza marynarka wojenna ma być zdolna do „projekcji siły o zasięgu globalnym", a jej moc ma być porównywalna z siłami Kanady, Australii czy Norwegii. I oczywiście można by dać się ponieść takiej „projekcji siły", gdyby nie dwa proste pytania: po pierwsze, po co, po drugie, za co. Oczywiście nasza flota pilnie potrzebuje modernizacji, średni wiek naszych 39 okrętów bojowych to 30 lat, choć w tym przypadku nawet nie wiek się liczy, tylko ich zdolności operacyjne i poziom uzbrojenia, odstający od współczesnych potrzeb. Tyle że dla bezpieczeństwa morskiego Polski kluczowy jest Bałtyk i cieśniny duńskie. A to akwen specyficzny, płytki, wymagający szybkich korwet, małych okrętów rakietowych, niszczycieli min i stosownych okrętów podwodnych. Tymczasem BBN widzi tu potężniejsze fregaty z powiewającą dumnie na rufie biało-czerwoną banderą. Co więcej, z mniejszymi jednostkami znacznie lepiej poradzą sobie polskie stocznie, które powinny być beneficjentem programu modernizacyjnego. Historia niesławnej korwety Gawron, która ostatecznie zmieniła się po kilkunastu latach budowy w patrolowiec Ślązak, najlepiej pokazuje, że obawy są uzasadnione, tym bardziej że i budżet tego projektu w tym czasie został znacząco przekroczony. I tu dochodzimy do kwestii pieniędzy, które powinny być wydawane w sposób racjonalny. Inaczej powstanie „miś na miarę naszych możliwości". A tego raczej wolelibyśmy uniknąć.

A jakby udostępnić już istniejące hale sportowe, na przykład szkolne? Czy to musi być Miś Na Miarę Naszych Możliwości za każdym razem? Piotr k. [32] Odpowiedz na ten komentarz 2022-07-20 07:29:56. Zgłoś nadużycie

Z Nonsensopedii, polskiej encyklopedii humoru Niecne czyny wywołują niedowierzanie ogółu... ...lecz można też przyjąć rolę ofiary A może wyjdzie z tego coś jeszcze? Ale fajny misio! Czesio o misiu To jest miś na miarę naszych możliwości. My tym misiem otwieramy oczy niedowiarkom! Mówimy: to jest nasz miś, przez nas zrobiony, i to nie jest nasze ostatnie słowo! Polskie fabryki są dumne z produkowanych misiów! Miś – ulubiona zabawka małych dzieci w wieku 2 do 8 lat. Wszyscy małoletni w tym wieku muszą, ale to muszą mieć misia (przynajmniej według nich, rodzice z reguły sądzą nieco inaczej). Misie często spadają z nieba, jednak tylko te monstrualnych rozmiarów, społeczniackie misie o charakterze quasi-politycznym. Historia[edytuj • edytuj kod] W początkach XX wieku prezydent Theodore Roosevelt był uczestnikiem polowania, jednak gdy już jeden z myśliwych postrzelił młodego niedźwiedzia, polityk okazał miękkie serce i zrezygnował ze wrzucenia zwierzaczka na ruszt. Tak po prostu go wypuścił, nawet go nie lecząc zbytnio, bo to jeszcze nie te czasy, kiedy wszystko ma się pod ręką. Jakiś koleś postanowił uwiecznić tego niedźwiadka w gazecie, dzięki czemu ludzie bardzo polubili tego ssaka i zaczęli tworzyć jego bardziej trójwymiarowe podobizny. Rodzaje misiów[edytuj • edytuj kod] miś przytulanka – wykonany z pluszu i z innych mięciutkich materiałów; służy zwykle nie do przytulania, a do chowania w nim pieniędzy lub tajnych informacji; miś „ładne oczka” – ma błyszczące, lekko smutne oczy, zwykle dosyć twarde, przez co trudniej jest się do niego przytulić; miś guzikowy – najważniejsze są u niego ubranka pełne kolorowych guzików. Z przytulaniem się do niego jak z misiem wyżej. Przy odrobinie szczęścia (i odpowiednio małej pociesze) może służyć za źródło guzików zapasowych; miś słomiany – taki duży miś, „odpowiadający żywotnym potrzebom całego społeczeństwa” i „otwierający oczy niedowiarkom”. Najważniejsze w nim jest to, że ładnie się pali. Ostrzeżenie[edytuj • edytuj kod] Misie – ze względu na różną zawartość – mogą powodować uczulenia, lecz to nie jest najgorsza rzecz. Jeżeli pochodzą z bazaru, to prawdopodobnie będą w nim schowane kradzione przedmioty albo nawet narkotyki. Poza tym, skąd wiadomo, co robią w nocy, gdy dziecko się do nich przytula…? Są na tyle nieduże, że mogą łatwo się schować pod łóżkiem i nie wydawać z siebie żadnego dźwięku. Być może tworzą tam z innymi maskotkami bazę i próbują wykręcać z łóżka śrubki? Ich przymilność i łagodność jest tylko pozorna – wszak ich pierwowzór, czyli niedźwiedź od wieków był symbolem siły, przemocy i uporu. Piosenka[edytuj • edytuj kod] Wymyślono nawet piosenkę o chciwości misiów i ich skłonnościach do siania chaosu. Brzmi ona tak: Jadą, jadą misie, tra la la la la, Śmieją im się pysie, ha ha ha ha ha, Przyjechały do lasu, narobiły hałasu, Przyjechały do boru, narobiły rumoru. Jadą, jadą misie, tra la la la la, Śmieją im się pysie, ha ha ha ha ha, A misiowa jak może, prędko szuka w komorze, Plaster miodu wynosi, pięknie gości swych prosi. Jadą, jadą misie, tra la la la la, Śmieją im się pysie, ha ha ha ha ha, Zjadły misie plastrów sześć I wołają: „Jeszcze jeść!” Jadą, jadą misie, tra la la la la, Śmieją im się pysie, ha ha ha ha ha, Przyjechały do lasu, narobiły hałasu, Przyjechały do boru, narobiły rumoru. Podsumowanie[edytuj • edytuj kod] Dorośli, uważajcie, co zapewniacie swoim dzieciom! Zobacz też[edytuj • edytuj kod] Gang Słodziaków maskotka Ciasteczka pomagają nam udostępniać nasze usługi. Korzystając z Nonsensopedii, zgadzasz się na wykorzystywanie ciasteczek. Internauci: "Miś na miarę naszych możliwości" Jacek Sasin 23.03.2021, 06:40 Małgorzata Domagała Jacek Sasin zapowiedział budowę łuku
Radio RAM | Utworzono: 15:13 | Zmodyfikowano: 14:14 A|A|A Wrocław opublikował pełną listę projektów zgłoszonych do finansowania z budżetu obywatelskiego. Wśród ponad 450 wniosków znaleźliśmy jedną perełkę. Grupa mieszkańców proponuje, by na skwerze na placu Dominikańskim zbudowany został Miś "zwrócony w stronę wschodnią". Z projektu zgłoszonego do biura rady miejskiej wynika, że realizacja pomnika ma być "znakiem pamięci o zasługach polskich filmowców, zwłaszcza wybitnych, a do takich należy bez wątpienia Stanisław Bareja. Słomiany Miś to bohater jednego z jego filmów obrazujących absurdy PRL-u. Wnioskodawcy postulują, by budowa Misia objęła: budowę stelażu a potem wypełnienie go słomą oraz wykonanie oczu i "innych, pomniejszych części". Miś nie wymagałby podłączenia do żadnej instalacji ani nie narusza urządzeń podziemnych. Wartość propozycji 30 tys. zł. Wrocławianie podkreślają jeszcze, że podobny projekt został zrealizowany w Warszawie, ale Miś w stolicy Dolnego Śląska ma być większy, co najmniej 12-stometrowy. Z uzasadnienia wynika jeszcze, że taki pomnik stałby się niewątpliwą atrakcją turystyczną Wrocławia.
1 grudnia 2021 r. mieliśmy mieć nowego "Piastora", czyli takiego misia na miarę naszych możliwości. Zapowiadał go prezydent Dariusz Polowy zauroczony wycieczkami do Ostrowa Wielkopolskiego, gdzie taki miś już stoi. Jednak miś Polowego nie wszystkim się spodobał. Maciej Replewicz, „Oczko się odlepiło temu misiu”, wyd. Fronda, Warszawa 2015 Wydawało Ci się, że o Barei i jego filmach wiesz wszystko? Mnie również – dopóki nie przeczytałam „Oczka…”. Opublikowana przez wyd. Fronda biografia, a raczej monografia reżysera odkrywa wiele zaskakujących szczegółów dotyczących jego życia i twórczości. Nowa, świecka tradycja Tytuł drugiego wydania książki M. Replewicza – „Oczko się odlepiło temu misiu” – budzi uśmiech u większości Polaków, z których większość zapewne czyta te słowa głosem postaci ze słynnej komedii. Cytaty z Barei osiągnęły już w zasadzie w języku polskim status związków frazeologicznych. Kolejne pokolenia nucą „łubudubu” swoim przełożonym i opowiadają o „bardzo dobrym połączeniu”. Trudno uwierzyć, lecz reżyser, którego filmy uznawane są dziś za klasykę polskiego kina, przez współczesnych sobie uważany był za twórcę miernego, nieciekawego. Oskarżano go o bylejakość, sprzyjanie plebejskim gustom. Rzecz jasna, opinia ta padała przede wszystkim z ust innych reżyserów oraz tzw. krytyków – najczęściej reżimowych zresztą. Widzowie od razu poznali się na Barei i – mimo zniechęcających recenzji – całymi tabunami chodzili do kin na jego filmy, ignorując chwalone „dzieła kinematografii socjalistycznej”, które na szczęście przepadły w mrokach dziejów i są znane jedynie filmoznawcom, którzy muszą takie wykwity oglądać w ramach kształcenia. Niespotykanie spokojny człowiek Barei dostawało się również od władz: problemy z cenzurą, braki sprzętowe i finansowe spowodowane antypatią „towarzyszy” – to nie ułatwiało życia reżyserowi. Replewicz udostępnia czytelnikom jeden z oryginalnych zapisów kolaudacji, który pozwala uświadomić sobie, jak za PRL traktowano twórców. Zresztą, już podczas studiów w filmówce młody Bareja był na bakier w władzą – przykładowo, za stanięcie w obronie prześladowanej koleżanki. Autor „Oczka…” w piękny sposób kreśli sylwetkę człowieka, którego szczerość, lojalność wobec przyjaciół, skromność i uczciwość nie pasowały do czasów, w których żył. Podobny obraz widzimy w opowieściach współpracowników Barei, którzy postrzegali go zawsze jako człowieka cichego, nieskorego do złości, cierpliwego i kryształowo uczciwego. Człowieka, którego przez lata bolał cios zadany przez Kazimierza Kutza – dawnego przyjaciela, a następnie zażartego tępiciela. Sporą gratką dla fanów Barei będzie niesłychana ilość „smaczków” wplecionych w jego twórczość. Dla szerszej publiczności, zwłaszcza młodszej – niezrozumiałych może i niedostrzegalnych. Rozliczne nawiązania do nazwisk „towarzyszy” bądź sytuacji z życia filmowców zaskoczą nawet tych, którzy twierdzą, ze znają na pamięć wszystkie barejowskie dialogi. Ale Replewicz nie skupia się jedynie na filmach. Oprócz Barei-reżysera poznajemy również postać mniej znaną: Bareję-opozycjonistę. Podczas gdy współcześni sarkali na twórcę serialu „Alternatywy 4” za to, iż nie przyłącza się do bojkotu TVP, on przemycał w maluchu powielacz, na którym następnie drukował sarkastyczną, opozycyjną gazetkę (której numer możemy zobaczyć w „Oczku…”). „To jest bardzo dobra koncepcja!” Książka napisana jest w sposób bardzo ciekawy i wciągający. Dodatkowym plusem są prywatne zdjęcia i wspomnienia z pracy na planie. Jedyne, co mam do zarzucenia tej publikacji, to drobne pomyłki korektorskie (np. „randez vous” zamiast „rendez vous”). Nie do końca też rozumiem intencje autora przyświecające mu podczas umieszczania rozdziału o współczesnych Ochódzkich. Sam tekst jest wartościowy i nie sposób się z nim nie zgodzić, jednak moim zdaniem nie pasuje on do całości „Oczka…”. Powinien być raczej osobnym felietonem. Ogromną radość sprawił mi autor umieszczając dokładny spis lokalizacji, gdzie kręcono poszczególne sceny z filmów i seriali. Jako Warszawianka od lat próbuję bezskutecznie „namierzyć” niektóre z nich – przewodnik Replewicza okazał się wyjątkowo praktyczny. Generalnie polecam lekturę książki Replewicza – przypadnie ona do gustu zarówno osobom zainteresowanym sztuką filmową czy kulisami produkcji telewizyjnych, jak i osobom, które po prostu lubią ciekawe historie i dobrze bawili się oglądając perypetie zmienników, prezesa Ochódzkiego albo mieszkańców pewnego ursynowskiego bloku. Przekaż wieści dalej!

Pablo Picasso powiedział kiedyś, że „Ten kto myśli, że może i potrafi – może i potrafi”. Jest wysoce prawdopodobnym, że gdyby doczekał czasów internetu – mógłby zmienić zdanie. Stron naśmiewających się z nieudanych, pokracznych i absurdalnych efektów wszelkiego projektowania jest w polskim internecie sporo, postanowiłam więc przyjrzeć się im z bliska. Zapraszam na

– Ten pękaty autobus nazywał się ogórek… To jest saturator, to pralka Frania… A ten komputer zajmował cały pokój… – A czemu ta pani ma na głowie takie coś z paskiem? – To jest czepek pielęgniarski, babcia taki nosiła. Tak mniej więcej wyglądały rozmowy z moimi córkami przy przeglądaniu zdjęć Grażyny Rutowskiej. Dla nich wycieczka w egzotyczny świat tatusiowego dzieciństwa, dla mnie powrót do widoków i rzeczy niegdyś tak swojskich, że właściwie niezauważanych. Grażyna Rutowska była warszawską dziennikarką i fotoreporterką, związaną przez wiele lat z „Dziennikiem Ludowym”, który w latach osiemdziesiątych sprzedawał się tylko w soboty, gdy dołączano do niego kolorową wkładkę z wizerunkiem muzycznej gwiazdy. W dni powszednie drukowano w nim sprawozdania ze zjazdów i plenów, czynów społecznych i imprez masowych ze szczególnym uwzględnieniem spraw wsi. Pewnie był też kącik listów do redakcji i program telewizyjny. Wszystko ilustrowane burymi, ziarnistymi zdjęciami, na których widać było co najwyżej zarysy postaci czy budynków. Co tak właściwie znajdowało się na tych fotografiach, doskonale pokazuje album wydany przez Narodowe Archiwum Cyfrowe, któremu Rutowska, zmarła w 2002 roku, zapisała prawie czterdzieści tysięcy swoich zdjęć. Fotografie Rutowskiej to świadectwo ćwierćwiecza jej pracy i podejmowanych przez nią na co dzień tematów. Część z pisanych przez nią tekstów pewnie traktowana była trochę jak obowiązkowa danina na rzecz propagandy, więc towarzyszące im zdjęcia miały walor czysto dokumentacyjny. Zdarzają się jednak i znakomicie utrwalone sceny rodzajowe, na przykład z kolejek, pełne napięcia i emocji. Czytelnicy „Dziennika Ludowego” zapewne przebiegali je obojętnie wzrokiem, gdyż świetnie znali utrwalone na nich sytuacje. Po latach jednak zyskały walor wartościowego źródła historycznego. Starannie wybrane fotografie podzielono na kilka grup tematycznych. Rozdział o propagandzie wypełniają obrazy pochodów, czynów społecznych, akademii ku czci, wyborów, dożynek czy gospodarskich wizyt w zakładach pracy. Buńczuczne hasła na murach i transparentach mówią o postępie, rozwoju i sojuszu robotniczo-chłopskim. Rozświetlone neony zachęcają do nabywania radzieckich zegarków, a murale zachwalają polskiego fiata i wyroby kosmetyczne Polleny, jednak pod tymi reklamami wiją się kolejki po mięso i książki, meble i pralki. Życie w epoce późnego Gomułki, a potem Gierka pełne było sprzeczności, niedoborów i jednocześnie rosnących oczekiwań społeczeństwa, którym nie mógł sprostać przemysł, mimo ogromnych inwestycji. W części poświęconej pracy widać zakłady mięsne, motoryzacyjne, elektroniczne, gdzie produkcja szła pełną parą – czemu więc po ich produkty ustawiały się nieustająco kolejki? Zmęczeni pracą i wystawaniem w ogonkach Polacy mogli korzystać z rozmaitych form wypoczynku, któremu Rutowska poświęciła wiele malowniczych kadrów, i uczestniczyć w wydarzeniach kulturalnych. Szczyt popularności przeżywały festiwale piosenki w Opolu i Sopocie, majowe kiermasze książki ściągały tłumy, podobnie jak wesołe miasteczka czy cyrki. Poparciem państwa cieszyły się też rozmaite formy sztuki ludowej – zespoły pieśni i tańca, twórcy wycinanek, świątków, haftów czy słomianych „misiów na miarę naszych możliwości”. Każdy z rozdziałów albumu poprzedzony jest przystępnym omówieniem zasadniczych kwestii, które ukazują zdjęcia. Dzieciom PRL-u wszystko jest dobrze znane, młodszym natomiast na pewno przyda się informacja, czym były czyny społeczne i Cepeliada. Podpisy pod zdjęciami nie tylko objaśniają gdzie, kiedy i w jakich okolicznościach wykonano zdjęcie, ale zwracają też uwagę na rozmaite detale, jak choćby modna peruka na głowie pracownicy zakładów produkujących bombki choinkowe. Wyszukiwanie dodatkowych smaczków na fotografiach może być rozrywką na długie godziny – śledzenie rozmaitości ubiorów, fryzur czy obuwia, porównywanie obecnego wyglądu znanych nam ulic z tym sprzed lat bardzo wciąga. Możliwości jest mnóstwo, szczególnie jeśli towarzyszą nam dociekliwe dzieci, którym trzeba wyjaśnić pojęcie „pralka wirnikowa” i „saturator”. PRL Grażyny Rutowskiej, tekst Łukasz Karolewski, wybór zdjęć Łukasz Karolewski, Katarzyna Kalisz, Sylwia Zawacka, Narodowe Archiwum Cyfrowe 2015 (cały album dostępny jest też w wersji elektronicznej: (Visited 734 times, 3 visits today)

23 czerwca 2021 r. o godzinie 18:00 rozpoczęły się konsultacje społeczne dotyczące wariantów trasy linii kolejowej z Zegrza do Przasnysza dla mieszkańców Makowa Mazowieckiego i Przasnysza. Dzięki urzędowi miasta w Makowie Maz., który umieścił dokumenty w BIP, poznaliśmy trzy warianty przebiegu planowanej trasy kolejowej Zegrze - Przasnysz. Pierwszy wariant trasy prowadzącej do
4 maja minęło 41 lat od premiery filmu „Miś” Stanisława Barei. W wielu mediach skrzętnie odnotowano ten fakt notkami, artykułami, zdjęciami, wywiadami. Tak, jak to się dzieje od wielu już lat. „Miś” został uznany za obraz kultowy obnażający absurdy PRL-u. Scenariusz przepełniony finezyjnymi dialogami jest wspólnym dziełem reżysera i Stanisława Tyma. Dziesiątki scen i tekstów z filmu funkcjonuje w najróżniejszych kontekstach we współczesnej kulturze popularnej i codziennej międzyludzkiej komunikacji. A początki drogi wśród widzów nie zapowiadały takiej chwały. Najpierw film chciała rozerwać i wybebeszyć socjalistyczna cenzura aplikując 38 poprawek i korekt co odbierało sens prezentowania filmu komukolwiek. Gdy w 1981 roku wraz z serią strajków nadeszła cenzorska odwilż, zorganizowano ponowną, znacznie już łagodniejszą kolaudację i w maju „Miś” pojawił się w kinach. Krytycy nie wpadli w euforię recenzując film zjadliwymi opiniami typu: „mamy cienkie aluzje i ukrytą zgrywę, żart o lekkości kafaru i dowcip o przejrzystości artykułu wstępnego”. Przeciwnego zdania byli widzowie. W ciągu kilku miesięcy film obejrzało ponad 620 tysięcy osób. A trzeba pamiętać, że sieć kin była wówczas zdecydowanie skromniejsza. „Miś” osiągnął niebywały sukces frekwencyjny i zajął niekwestionowane miejsce w panteonie kultowych polskich komedii, filmów satyrycznych i filmów mądrych, piętnujących polityczną głupotę, mierność i bylejakość. W pewnym stopniu potwierdza teorię Stanisława Barei definiującą człowieka szczęśliwego. Udzielając wywiadu Jackowi Fedorowiczowi w satyrycznym programie „60 minut na godzinę”, stwierdził, że jeśli jego film obejrzy milion widzów to uzyska się dwa miliony „szczęśliwogodzin”. A to z kolei można przełożyć na życie przynajmniej jednego człowieka, który od narodzin do śmierci jest szczęśliwy. Tytułowy miś, słomiana kukła o poczciwym pysku, obryzgujący w finale filmu wszystkich błotem, z jednej strony stał się symbolem wszechogarniającego kłamstwa, hipokryzji i obłudy, z drugiej zaś ikoną polskiej kultury. Główny bohater filmu, Ryszard Ochódzki grany przez Stanisława Tyma tak misia opisuje: „Wiesz co robi ten miś? On odpowiada żywotnym potrzebom całego społeczeństwa. To jest miś na skalę naszych możliwości. Ty wiesz co my robimy tym misiem? My otwieramy oczy niedowiarkom. Patrzcie, mówimy, to nasze, przez nas wykonane i to nie jest nasze ostatnie słowo!”. Replika oryginału misia ustawiona w 2011 na Gliniankach Schnaidera na warszawskim Bemowie, gdzie nakręcono ostatnią scenę z filmu. Autor Hiuppo. Na licencji CC BY-SA źródło: Wikipedia. Jednak… „Skąd się on wziął; ten miś?”, zapytuje Joanna Podgórska w rozmowie ze Stanisławem Tymem zamieszonym w tygodniku Polityka na 40. lecie premiery filmu. Scenarzysta i aktor odpowiada między innymi, że z chęci zbudowania pomnika idiotyzmu. Autorka wywiadu ponawia pytanie kilkukrotnie i otrzymuje różne odpowiedzi. I nic w tym dziwnego skoro odpowiada satyryk. Poza tym, cóż nie jego sprawą jest skąd produkcja filmu misia wytrzasnęła. Etnograf może być w tej materii bardziej precyzyjny. Miś pochodził z Centrali Przemysłu Ludowego i Artystycznego, popularnej Cepelii. Właściwie to były trzy misie; jeden kilkunastometrowy i dwa po około metr pięćdziesiąt. Wszystkie były podobne. Stworzone z wiązek słomy, z opuszczonymi wzdłuż ciała łapami, stożkowym pyskiem i trójkątnymi uszami. Oczy zrobiono z guzików, a szyje ozdobiono czerwoną wstążeczką i żelaznym łańcuchem. Autorem misia słomianego w takiej postaci był artysta ludowy Stanisław Kałuziak, mieszkaniec wsi Chojno położonej nieopodal Sieradza. Artysta dostarczał Cepelii misie słomiane w latach 60 i 70 XX wieku. Sprzedawał je również na festynach i targach sztuki ludowej. Niemniej … „Skąd się on wziął; ten miś?”. Kałuziak nie byłby artystą ludowym gdyby nie czerpał z imaginarium folkloru. Misie artysty nawiązywały do znanego na Śląsku, już w średniowieczu, obrzędu wodzenia niedźwiedzia. Odbywał się on w ostatnie dni karnawału, na zapusty. W wiekach XVII i XVIII po wsiach oprowadzano nawet żywe niedźwiedzie, które wiódł zazwyczaj przebieraniec – Cygan lub Chłop. Częściej byli to mężczyźni przebrani w stój niedźwiedzi wykonany ze słomy i grochowin. Niedźwiednik prowadził na łańcuchu lub postronku niedźwiedzia zatrzymując się przy każdym domu. Tamże miś tańczył w takt muzyki, często obtańcowując gospodynię. W zamian orszak z niedźwiedziem otrzymywał datki w postaci pieniędzy, słodyczy lub alkoholu co miało zapewnić wykup od nieszczęść i chorób. Symbolicznym sensem wodzenia bera było zapewnienie gospodarzom powodzenia, dostatku i szczęścia. Zgoła to odmienne od satyrycznego zamysłu misia umieszczonego w filmie Barei. Choć zamiana ról jest bliska obrzędowym znaczeniom. Wszak karnawał polega na prezentacji „świata na opak”. Nietrudno również zauważyć, że obrzędowy miś przynoszący szczęście świetnie pasuje do wspomnianej teorii człowieka szczęśliwego stworzonej przez Stanisława Bareję. Miś zapustny ze zbiorów PME. Fot. Przemysław Walczak, PME Miś zapustny w Państwowym Muzeum Etnograficznym w Warszawie nosi numer inwentarzowy 9275. Jest kukłą mierzącą 180 centymetrów, ręcznie wyplataną ze słomy i sznurka. Oczy wykonano ze szklanych baniek, zaś pysk wypełniają zęby w postaci drewnianych kołków. I „Skąd się on wziął; ten miś” w naszym Muzeum? To wiemy bardzo dokładnie. Dotarł do nas w 1960 roku. Powstał niedaleko Nowego Sącza we wsi Moszczenica Wyżna. Jego autorem jest Stanisław Morduła. I jest to miś na miarę tej nocy, Nocy Muzeów 2022 w Państwowym Muzeum Etnograficznym w Warszawie. Każda odwiedzająca nas osoba będzie mogła misia podziwiać, zrobić sobie z nim selfie i prawdopodobnie uszczknąć odrobinę szczęścia z jego symbolicznej mocy. Autor bloga: Mariusz Jerzy Raniszewski jkbE8FW. 458 49 412 95 406 335 329 442 170

miś na miarę naszych możliwości